Recenzja filmu

Król Internetu (2020)
Gia Coppola
Andrew Garfield
Maya Hawke

Potyczki influencera

W swoim debiucie fabularnym Gia Coppola opowiadała o nastolatkach, którzy nieuchronnie wkraczali w dorosłość. "Mainstream" (2020) to historia tych samych, zdawałoby się, ludzi, którzy może i nie
W swoim debiucie fabularnym Gia Coppola opowiadała o nastolatkach, którzy nieuchronnie wkraczali w dorosłość. Film "Palo Alto" (2013) – głównie ze względu na melancholijny nastrój i korespondujące z nim wypłowiałe zdjęcia – miał silnie dekadencki charakter. Nie inaczej jest w przypadku jej najnowszego obrazu, zrealizowanego co prawda dużo dynamicznej, a jednak wciąż nierozstającego się z atmosferą pesymizmu. "Mainstream" (2020) to historia tych samych, zdawałoby się, ludzi, którzy może i nie szwendają się już samotnie po ciemnych ulicach kalifornijskiego miasteczka będącego sercem Doliny Krzemowej, ale mają z kolei do przemierzenia niekończącą się otchłań Internetu. Czasy się zmieniły, a młodzież zmieniła się wraz z nimi. Nie wystarczy już spotkać się ze znajomymi przy piwie i skręcie. Trzeba koniecznie mieć pod ręką smartfona.

Frankie (Maya Hawke), "staroświecka dziewczyna w nowoczesnym świecie", jest początkującą twórczynią treści wideo wrzucanych do sieci. Żeby stać ją było na opłacenie kawalerki w Los Angeles, pracuje za barem w knajpie, która co wieczór oferuje gościom analogowe występy komediowe. Spotkanie ze zwariowanym chłopakiem w stroju karalucha ("W Hollywood nawet robactwo pragnie sławy") inspiruje ją do działania. W granym przez Andrew Garfielda Linku (!) bohaterka widzi bowiem przepustkę do spełnienia marzeń. Nagrywa go, a materiał umieszcza na YouTubie. Niespodziewanie jego szalona i autentyczna przemowa o antykonsumpcyjnym wydźwięku spotyka się z entuzjastycznym przyjęciem. Ten niepozorny początek przekształca się wkrótce w maszynkę do robienia pieniędzy, którą operują cyniczni menadżerowie i sponsorzy z górnej półki. Jak niewiele potrzeba, by zwrócić na siebie uwagę: trochę hałasu, kilka kontrowersyjnych sloganów, ekscentryczny ubiór i wybuchowe zachowanie.

Młody i przebojowy mężczyzna wnet staje się rozpoznawalny. Szum wokół siebie stara się wykorzystać nieszablonowo, zapraszając nowo nabytych fanów na cmentarz, by tam mogli symbolicznie złożyć do grobów telefony (w domyśle: dusze). Jakież musi budzić zdziwienie, nawołując do odrzucenia tych "dziwnych urządzeń badających oczy" i przyjmując pseudonim Nikt Szczególny. Jego plan wydaje się prosty, choć karkołomny: korzystając ze swoich pięciu minut, chce ujawnić pustkę i jałowość internetowej popularności. Głos wołającego na pustyni czy powiew świeżości mogący pociągnąć za sobą tłumy?

Oferując odejście od tytułowego głównego nurtu, bohater sam daje się ostatecznie porwać prądowi. Żądne poklasku ego bierze górę. "Śmialiśmy się z okropnych ludzi, a teraz sami nimi jesteśmy" – zarzucają mu współpracownicy, kiedy jego śmieciowy teleturniej w stylu podrasowanych "Potyczek Jerry’ego Springera", niegdyś emitowanych późnym wieczorem w polskiej telewizji, zaczyna najpierw przyciągać ogromną widownię, by zaraz potem ją stracić. Program, w którym uczestnicy mają do wyboru rezygnację z jednej z dwóch rzeczy – swojego telefonu lub swojej godności – kończy się tragedią, którą Link komentuje bez wyrzutów sumienia, sięgając po cytat prosto z Ewangelii: "Żaden prorok nie jest mile widziany w swojej ojczyźnie".

Często bywa tak, że kino biorące na warsztat media społecznościowe już w dniu premiery staje się przeterminowane: a to coś przeoczyło, a to w międzyczasie zdążyła się pojawić nowinka techniczna, którą pokochali internauci (niniejsza recenzja i wystawiona pod nią ocena mogą się zdezaktualizować równie szybko, tuż po publikacji). Coppola, realizując napisany wespół z aktorem Tomem Stuartem "Mainstream", przygląda się – podobnie jak jej ciotka Sofia w "Bling Ring" (2013) – współczesnym nastolatkom, tym razem należącym już do generacji Z, o przyszłości nie myślącej albo wcale, albo co najwyżej w kontekście polubień i mylnie pojmowanego wygodnego życia influencera (najnowsze badania wskazują, że jest to wymarzony zawód ponad połowy aktywnych użytkowników Instagrama).

Rzecz w tym, że ta satyryczna diagnoza wpada we własne sidła, choć jeszcze kilka lat temu mogła być profetyczna. Obecnie wydaje się zwyczajnie anachroniczna. Konstatacja, jakoby media społecznościowe były złe, wydaje się oczywista, tym bardziej, że pojawiły się już filmy wyciągające podobne wnioski, na czele z całkiem niedawnym dokumentem "Dylemat społeczny" (2020) Jeffa Orlowskiego. Niemniej jednak, całość zrobiona jest z hipnotyzującą werwą opartą na teledyskowej formie (w trakcie siedmioletniej przerwy pomiędzy "Palo Alto" a "Mainstreamem" Coppola realizowała zresztą głównie wideoklipy). Filtry ze Snapchata, 8-bitowa grafika czy zalewające ekran emoji (w scenie, w której bohaterka wymiotuje, z jej wnętrza do umywalki wylewają się cyfrowe serduszka) to wizualne sztuczki, które – choć równie przestarzałe, co pojawiające się raz po raz plansze rodem z kina niemego – znakomicie współgrają z energicznymi i surrealistycznymi wyczynami Garfielda, skontrastowanymi z przyciszonym występem Hawke. Frankie w jej interpretacji, nawet jeśli pochłonięta przez sieć, wciąż szuka miłości. Jej marzenia, mimo iż pierwotnie wydają się mierzalne za pomocą liczby odsłon, lajków i komentarzy, sięgają ostatecznie dużo wyżej. Może to jednak wcale nie tak pesymistyczny obraz, jak może się na pierwszy rzut oka wydawać – w tej dziewczynie tli się wszak nadzieja.
1 10
Moja ocena:
7
Rocznik '90. Absolwent filmoznawstwa na Uniwersytecie Łódzkim. Interesuje się przede wszystkim okresem klasycznym w historii kinematografii oraz tak zwanym amerykańskim kinem niezależnym. Autor... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones